Moi drodzy, moi mili, którzy jeszcze nie rozpadliście się na atomy pod naporem tego wszystkiego, co tu się wyprawia – zbliżcie swe uszy.
Mówię wam:Lech Talar znowu śpiewa. Człowiek z gitarą. Powraca do Pieśniarzy, tego portu dla statków z drewna i strun. W czasach, gdy wszyscy krzyczą, on wciąż mówi. A raczej – śpiewa.
I cóż wam zaśpiewa? Ano, to, co zawsze śpiewali prawdziwi pieśniarze, zanim wynaleziono reklamy i polityków: o miłości. O tym, jak czas płynie jak rzeka, unosząc okruchy naszych drobnych, głupich żywotów. O sprawach bieżących, które – cóż – są zawsze takie same, tylko nazwy się zmieniają. Będą i żarty. Bo bez śmiechu, moi drodzy, rozsypalibyśmy się w proch jak wysuszona glina.
A potem, gdy formalna część się skończy, rozpocznie się dżem. Akustyczny. Ludzie nazywają to „sesją”, ja wolę myśleć o tym jak o grupie rozbitków, którzy na desce od fortepianu po potopie grają, by udowodnić, że wciąż żyją.
Przyjdźcie. Posłuchajcie żywego człowieka. Dostaniecie trochę piękna, trochę prawdy, trochę śmiechu i – jeśli los będzie łaskaw – duszę na chwilę mniej pokiereszowaną.
Reasumując: Lech Talar
który was kocha, choć nie wie dlaczego.